Sezon na długie spacery z Barbetami uważamy za otwarty. Na początek mniej więcej 15 kilometrów po znanych nam już terenach…ale po raz pierwszy z trójką kudłaczy. Kudłacze jak to one mają w zwyczaju różnie zapatrują się na takie wycieczki.  Jeśli chodzi o Arguta, ten już po dwóch kilometrach zaczął robić maślane oczy i zmęczonym spojrzeniem próbował przekazać nam do wiadomości, że lepiej by było żeby ktoś go poniósł.  Znamy Arguta na tyle dobrze, że wiemy doskonale kiedy udaje (a potrafi czasem zaskoczyć, np. udając że tej jest szczenny i potrzebuje więcej jedzenia). Jednak, zawsze jest coś co Arguta zdradza – i tym razem nie było inaczej,  gdziekolwiek Argut spotykał na swojej drodze ludzi, tylekroć nagle robił się żwawy i chętny do zabawy, podobnie na chwile odzyskiwał rezon, gdy trzeba było dać do zrozumienia światu, do kogo las należy. Zupełnie przypadkowo, na jakieś dwa kilometry przed końcem, padło słowo-klucz „cheeseburger”, które jednoznacznie kojarzy się mu z niesamowitą nagrodą  i Argut wystartował jak nakręcony, ciągnąc nas do samochodu. Georgia jak to Georgia, nastrój melancholijny – nieważne gdzie i po co, ważne ze z Panią, której nie odstępuje dalej niż na kilka metrów.  Do tego po drodze, trochę miejsc do paplania się w błocie, więc w sumie bardzo udany dzień, no może poza tym, że nie było aportowania. Najmłodsza ILA, od pewnego czasu mająca pseudonim „Rambo”, niezmordowanie prowadziła naszą grupę jak rasowy zwiadowca. Wysforowanie na dziesięć metrów do przodu, sprawdzenie terenu poczekanie aż stado dołączy i znowu odskok. Do tego ILA opracowała sonar ostrzegawczo-zaczepny i mniej więcej co pięćset metrów, przystawała by raz głośno szczeknąć, potem nasłuch i można iść dalej. Po takiej dawce ruchu Barbety zapadły w kilkunastogodzinny sen, właściwie to z małymi przerwami wciąż śpią 😉 .